czwartek, 2 września 2010

Joanna Chmielewska - "Byczki w pomidorach"


Kiedy chodziłam do drugiej czy trzeciej klasy podstawówki przenieśliśmy się do dużego domu na wsi. Poprzedni właściciele wyemigrowali do Kanady, porzucając dom z pełnym wyposażeniem oraz wypchaną książkami biblioteką. Tak trafiłam na pierwszą w moim życiu książkę Joanny Chmielewskiej, a był to "Nawiedzony dom". Pamiętam, że było wtedy lato i czytałam ten specyficzny kryminał z wypiekami na twarzy, bujając się w hamaku rozwieszonym między drzewami w sadzie.

Pokochałam wtedy Chmielewską całym sercem i była to miłość trwająca latami. Mam większość książek pisarki, przestałam je kupować dopiero pod koniec lat 90-tych, kiedy Chmielewska wyraźnie zaczęła tracić formę. Przeczytałam jeszcze kilka jej nowszych książek, ale to już nie było to. Ani bohaterowie, ani język, ani poczucie humoru nie umywały się do tego co Chmielewska serwowała czytelnikowi w swoich starszych powieściach.


"Byczki w pomidorach" rzuciły mi się w oczy podczas niedawnych zakupów w hipermarkecie i postanowiłam dać pisarce i sobie jeszcze jedną szansę. Zachęciło mnie to, że Chmielewska osadziła akcję w przeszłości, niedługo po wydarzeniach opisanych we "Wszystko czerwone" i wróciła do starych, lubianych bohaterów. Znów spotykamy roztargnioną Alicję, przez której dom przewalają się tabuny gości i Joannę, która jak zawsze ma sercowe dylematy. Tym razem Alicja gości "z polecenia" irytującą parę z Polski. On gada jak najęty i mądrzy się na każdy temat, ona milczy i leczy kontuzję po wypadku. Któregoś dnia on nie wraca z wycieczki po okolicy i całe towarzystwo rozpoczyna poszukiwania.


I choć "Byczki" są o niebo lepsze od ostatnich książek Chmielewskiej to i tak są ledwie popłuczynami po tym, co mnie kiedyś w jej książkach tak ujmowało.

Akcja toczy się leniwie i niemrawo, zbrodnia, kiedy już w końcu zostaje popełniona, nie jest zaskakująca i właściwie zepchnięta jest na drugi plan, podczas gdy na pierwszym znajduje się picie kawy i jedzenie posiłków.


Jeśli ktoś nie zna książek Chmielewskiej to ta lektura raczej nie zachęci go do jej twórczości. A jeśli zna jej dawne dokonania - będzie tak samo rozczarowany jak ja.

Do tego jeszcze okładka woła o pomstę do nieba, żenująca grafika wygląda jak zrobiona przez nastolatka odkrywającego Photoshopa.

Generalnie - jest lepiej niż w ostatnich powieściach pisarki, ale to nie znaczy, że jest dobrze. Chyba czas pogodzić się z tym, że takiej Chmielewskiej jak z czasów "Lesia" już nie będzie.


2 komentarze:

  1. Właśnie to mi się rzuciło w oczy- te wszystkie posiłki i podwieczorki. Zalewane szampanem.

    OdpowiedzUsuń