Trudno powiedzieć za co tak lubię Coetzeego. Zetknęłam się z jego twórczością zanim dostał literackiego Nobla i było to spotkanie nadzwyczaj udane. Abstrahując od fabuł jego powieści, podoba mi się jak Coetzee układa słowa w historie, a już zupełnie rozkładają mnie jego opowieści o własnym pisarstwie, do znalezienie na youtube chociażby, gdzie z taką powagą opowiada o swojej pracy. Nie jest Coetzee zwierzęciem scenicznym, widać, że publiczne wystąpienia sprawiają mu jakąś trudność i to mnie rozbraja. Zwłaszcza w połączeniu ze zdjęciami pisarza, na których wygląda na bardzo silnego, pewnego siebie, choć wrażliwego człowieka.
"Chłopięce lata" to rzecz otwierająca cykl autobiograficznych książek autora. Coetzee opisuje tu swoje życie z czasów gdy miał mniej więcej 10-14 lat. Urodzony i wychowywany w RPA chłopiec szuka swojej tożsamości, najbardziej czuje się Anglikiem. Odstaje od rówieśników, w przeciwieństwie do innych nosi buty, w jego domu mówi się po angielsku, a jego ojciec jest prawnikiem. Chłopiec ma silny związek emocjonalny z matką, podczas gdy do ojca nie czuje nawet sympatii. Obserwujemy dziecko, które najpierw zmaga się z byciem innym niż ogół, a potem zaczyna dojrzewać i jego uwaga kieruje się na inne obszary życia.
To co mnie najbardziej fascynuje w książkach z apartheidem w tle to podział na ludzi gorszych i lepszych. Jest to doskonale ukazane w "Chłopięcych latach". Naturalność, z jaką przyjmuje się, że czarny tubylec jest mniej warty, gorszy od białego neokolonizatora to, przyznam, coś z czym trudno mi się pogodzić, choć czytałam już wiele książek, w których przewijał się ten motyw. Najbardziej przeraża mnie zawsze oczywistość tego podziału dla obu stron. Czarni tubylcy po prostu akceptują fakt, że są co najwyżej służącymi, dla białych zupełnie naturalny jest zwyczaj nakazujący stłuczenie filiżanki jeśli pił z niej choćby Mulat.
Bardzo rzadko się zdarza żeby wspomnienia czyjegoś dzieciństwa mnie zainteresowały. Ta książka mnie zaciekawiła, czytałam ją z dużą przyjemnością. Chyba właśnie dlatego, że poza przeżyciami i rozterkami dorastającego chłopca opisuje ona "zaplecze" społeczno - polityczne. Niekoniecznie jest to efekt zamierzony, w końcu dla Coetzeego to codzienność, w której wzrastał, ale dla mnie było to wielce frapujące.
Szczerze polecam, Coetzee trzyma w tej książce poziom do jakiego nas przyzwyczaił. Bardzo mi się podobało.
Mam dokladnie tak samo- nie potrafie dokladnie odpowiedziec dlaczego lubie tego pisarza. Moze wlasnie na tym polega jego fenomen. ''To cos'' w jego pisaniu. Tak samo jak nie wiem czemu, ale czy to czytam o RPA siegajac po Doris Lessing, czy wlasnie po Coetzee- mam zawsze ochote ciagle czytac o Poludniowej Afryce.
OdpowiedzUsuńChyba to magia pisania swietnych pisarzy.
Ja przeczytałam tylko "Czekając na barbarzyńców" Coetzee i muszę przyznać że fajerwerków nie było... Ale czytając Twoją recenzję dochodzę do wniosku, że chyba zaczęłam czytać od niewłaściwej pozycji. Lubię afrykańskie klimaty, interesuje mnie i nurtuje problem hierarchii ras ukazywany w literaturze. Teoretycznie więc Coetzee jest jak najbardziej dla mnie. Dam mu chyba więc szansę raz jeszcze, jak tylko wpadną mi w łapki opisywane przez Ciebie "Chłopięce lata":) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMooly, "Chłopięce lata" to chyba bardziej książka dla wielbicieli Coetzeego, dla tych, którzy już znają i pokochali jego styl. Jeśli jeszcze go nie bardzo znasz to poleciłabym raczej "Hańbę" albo "Wiek żelaza" czy "W sercu kraju". Wydaje mi się zresztą, że z tym pisarzem jest tak, że jeśli nie podoba Ci się jedna jego książka to już żadna się nie spodoba. Ale mogę się mylić - daj mu jeszcze szansę, bo warto moim zdaniem. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńJuż jakiś czas temu spotkałam się z tym pisarzem - mam kilka jego pozycji na liście:)
OdpowiedzUsuń