środa, 24 marca 2010

Mary Roach - "Sztywniak. Osobliwe życie nieboszczyków"


Uznałam ostatnio, że na mojej liście lektur brakuje pozycji, które nie byłyby beletrystyką i że nadszedł czas na coś z kręgu literatury popularnonaukowej. Zaczęłam od "Boga urojonego" Richarda Dawkinsa, a zaraz potem nabyłam dwie książki Mary Roach. O ile książka Dawkinsa nie pozostawia złudzeń, że napisał ją naukowiec, o tyle Roach zdecydowanie dryfuje w stronę literatury popularnej. Co może wyjaśniać dlaczego "Sztywniaka" przeczytałam w dwa dni, a Dawkinsa - choć jest równie ciekawy - przyjmuję w małych dawkach od jakiegoś tygodnia.


"Sztywniak" to coś w rodzaju "wszystko co chcielibyście wiedzieć o zwłokach"...oraz to w tym temacie, co wolelibyście zachować w mrokach niewiedzy:) W kolejnych rozdziałach autorka opisuje różne "przygody" jakie zdarzają się martwym ciałom. Jeśli myśleliście, że przekazanie zwłok na cele naukowe oznacza, że studenci medycyny będą się na nich uczyć anatomii - nie do końca mieliście rację. Może się bowiem okazać, że wasze ciała posłużą do przeprowadzania testów zderzeniowych, testów broni albo nowego modelu butów dla saperów. Jeśli pechowo umrzecie w niewłaściwej części świata możecie skończyć jako lekarstwo na problemy ze skórą lub astmę. Zresztą i na uczelni marna szansa, że zwłoki zostaną w jednym kawałku.

Okazuje się jednak, że nie tylko gdy oddamy ciało nauce czekają na nie liczne przygody. Sam proces rozkładu jest równie fascynujący jak uczestniczenie w testach zderzeniowych - gnicie ciała to bowiem ciągły ruch, mało mający wspólnego z wyobrażeniem o spokojnym spoczywaniu w trumnie.


Przeczytałam "Sztywniaka" z dużym zainteresowaniem i bez grama obrzydzenia. Myślę jednak, że dla wielu osób ta lektura może być nie do przejścia. Próbowałam czytać fragmenty mojemu M. - poprosił żebym przestała, bo to niesmaczne. Było to, zdaje się, przy opisie wyciągania tętnicy przez otwór zrobiony w ciele, w rozdziale o balsamowaniu zwłok.

Mary Roach pisze lekkim, przystępnym językiem rodem z felietonów. Wprawdzie niektóre z jej dowcipów wydawały mi się wysilone i mało zabawne, ale ogólnie książkę czytało się bardzo dobrze. Co bardziej wrażliwym na punkcie śmierci jednostkom nie gwarantuję jednak, że podzielą moją opinię.

8 komentarzy:

  1. Duch jest nieco inny. Ja zaczęłam od niego i teraz czytam "Sztywniaka". W wielkie ukontentowanie wprawiają mnie obie książki Roach, ale traktuję je raczej jako rozrywkę niż literaturę naukową.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra. Teraz dopiero się kapnęłam się, że to Ty Rosemary. Ma się ten refleks :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę kupić tę książkę mojemu Rrrr ( a potem sama przeczytam), z chęcią sobie przypomni swoje zajęcia z anatomii i nie tylko... :)
    Wiedziałam,że oddanie ciała nauce wiąże się z różnymi "przygodami", ale w imię nauki... chyba można ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Rychło w czas, Zosik:)
    Dla mnie książki Roach to też rozrywka, ale fajnie jest myśleć, że czyta się literturę popularnonaukową,rozumiesz...:)

    Tucha - kupuj mężczyźnie i czytaj sama, całkiem fajna książka:)
    pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo jestem ciekawa zarówno tej książki jak i "Bzyk. Pasjonujące zespolenie nauki i seksu
    ", która ma się pojawić już niedługo :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Też czekam na "Bzyka". A tymczasem mam jeszcze do przeczytania "Ducha":)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ha! Rzeczywiście "porywający" temat na książkę ;] Ale według mnie, jeśli tylko autor potrafi pisać ciekawie, to może nawet stworzyć antologię życia płciowego biedronek lub innych szczękoczułkowych stworków i też będzie strawny :)

    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń